wtorek, 21 lutego 2012

Pierogi

Kiedy byłam nastolatką mama próbowała mnie przekonać do nauki robienia pierogów, niestety siedział we mnie wielki leń i za nic w świecie nie chciałam się tego uczyć "bo po co? przecież pierogów lepić nie muszę". Potem próbował mój idol kulinarny - dziadek "choć dziecko nauczę Cię lepić pierogi, żebyś kiedyś sama umiała". Też jakoś się wykręcałam. W sumie po co się uczyć kiedy mama i tak zrobi najlepsze na świecie i jeszcze poda przez znajomych?! Wiadomo :) Ale nie ma to ja świeże pierożki, musicie mi przyznać rację. 
Natchnęło mnie, dostałam przepis n ciasto, które się łatwo skleja i dziś zabraliśmy się za lepienie. Bo to dużo pracy i potrzebowałam wsparcia. Robienie farszu poszło zupełnie gładko. Banał! Ale trudności pojawiły się już na etapie wyrabiania ciasta. Czułam się jak moja mama, z tą różnicą, że ona nie zerka co 3 minuty na ekran komputera żeby sprawdzić "co teraz?", "ile to jest 350 g mąki?". Rozłożyłam moje kuchenne gadżety - płaską jak mapa świata stolnicę, wałek wypełniany ciepłą wodą żeby łatwiej było wałkować oczywiście nie obyło się bez szklanki do wycinania ciasta. 

A zatem przesiałam 350 g (2,06 szklanki)mąki i utworzyłam z niej krater na stolnicy, do środka włożyłam 2 łyżki masła, zalałam to 125 ml gorącego mleka. No, przynajmniej próbowałam zaleć bo się rozlało po stolnicy i nie było jak go łapać - bo było gorące :) dodałam jajko i sól i rozpoczęłam ugniatanie. Bez przerwy zastanawiałam się czy to tak miało być - takie lepiące się coś, mało przypominające ciasto. Ale tak, udało się i rzeczywiście wyszło super, ale następnym razem zagniotę je w miseczce :)

Dzielnie przystąpiłam do wałowania moim szałowym wałkiem, poszło nieźle ale nie spodziewałam się, że to taka ciężka praca. Nie zrażona niczym rozpoczęłam wycinanie kółeczek. Ale wychodziły za małe albo za cienkie. Przekazałam dowodzenie mojemu Rozmarynowi, który po ulepieniu 3 pierogów stwierdził, że to nie na jego nerwy. Mnie też to strasznie złościło, zwłaszcza, że moje pierogi były bardzo koślawe. Zastanawialiśmy się już czy nie zamówić pizzy lub przerobić mięsny farsz na spaghetti. Ale nie, trzeba próbować ;) Jakoś powoli, powolutku pierogi zaczęły nabierać kształtu małych nietoperzy a my przeszczęśliwi wrzucaliśmy je do osolonej wody.

Ostatecznie - było warto bo wyszły przepyszne - i ruskie i z mięsem, a że trochę niekształtne - kogo to obchodzi? :)

Poniżej z dumą prezentuje nasze dokonania:


I jeszcze w fazie wzrostu :)



5 komentarzy:

  1. Moja mama też kiedyś próbowała mnie nauczyć trudnej i żmudnej sztuki robienia pierogów. Razem z siostrą przystąpiłyśmy już do ostatniego etapu, lepienia. Dziwne stworki nam wyszły, wielokształtne. To był pierwszy i ostatni raz kiedy mama poprosiła nas o pomoc.Porażka wychowawcza:)
    Ale dziś, patrząc na Twoje pierogi, stwierdzam - jak się nie da, jak się da! Być może kiedyś podejmę się ponownie wyzwania :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Powiedziałabym, że Ty po zawsze masz racje :) ale boje się, że sama sobie bym sobie w stopę strzeliła :)

    OdpowiedzUsuń
  3. U nas pierogi zawsze robiło się na święta. Lepiło się wtedy z 150-200 pierogów i zawsze to lepienie trwało prawie cały dzień. Jako mniejszy szkrab głównie wałkowałam ciasto, wycinałam kułeczka i zlepiałam te pierożki:)
    Pierwszy raz odważyłam się całkiem sama zrobić pierogi tak "od początku do końca" kilka lat temu. Poświęciłam na to prawie całą wolną niedzielę, i wszystko byłoby idealnie gdyby nie to, że położyłam ugotowane pierogi jeden na drugim i wstawiłam do lodówki.. Pierożek prosto z wody fajna sprawa, niestety nie pomyślałam o tym, że się zlepią.. I niestety z połowy pierogów zrobiła mi się wielka pierogowa górka, której nie dało się rozdzielić..

    Później już byłam znacznie mądrzejsza i już wiem, żeby pierogi zawsze kłaść obok siebie a nie upychać jeden na drugim:)

    Twoje pierożki przywołały duuużo wspomnień:) I powiem Ci tak- nie ważne czy koślawe, zlepione itd liczy się ten pyszny smak:D

    OdpowiedzUsuń
  4. Pierożki w fazie wzrostu ;-) a więc tak one powstają ;-)

    OdpowiedzUsuń
  5. Trudno dziś uwierzyć ale za czasów mojego dzieciństwa czyli lat temu 60plus pierogi uważane były za posiłek biedoty, gościom podać coś takiego to był po prostu afront. Może ja dlatego pierożki uwielbiam bo jadłam je często?

    OdpowiedzUsuń